A więc, wreszcie się doczekaliście. Ostatni rozdział Hogwardzkiego Trójkątu! Co prawda, czeka Was jeszcze epilog, który prawdopodobnie będzie podobnej długości, do tego rozdziału, ale jednak... to koniec.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba i spokojnie poczekacie na epilog, który wstawię przed końcem wakacji.
Zapraszam! ^^
Draco Malfoy złapał
Lunę za rękę i pociągnął za sobą. Jak to się stało, że walczy u jej boku?
Przecież jest wariatką! Ostatnio, gdy z nią rozmawiał, trzymała w dłoniach cebulę…
- Musimy iść na błonia! Tam są wszyscy!
– krzyknął, a ona skinęła głową. Pochyleni, biegli korytarzem, starając się
unikać zielonych płomieni.
Nie
chciał teraz o tym nie myśleć, ale musiał w duchu przyznać, że Luna była ładna,
oczywiście, gdy nie miała rozmarzonego spojrzenia. Długie, blond włosy miała
związane w luźny warkocz, aby nie przeszkadzały w walce. Zamiast zwykłych,
szkolnych szat, miała na sobie mugolskie jeansy i podkoszulek, który jak się
domyślał, ozdabiała sama. Teraz był brudny i uwalany jego krwią. Jeżeli
obydwoje przeżyją tę wojnę, własnoręcznie go wypierze – w końcu zawdzięczał jej
życie.
Wybiegli
ze szkoły, po drodze mijając jakąś czarną płachtę. Miał nadzieję, że to nikt z
Zakonu. Biegnąc przez szkołę, widzieli wystarczająco dużo ciał.
- To nie są twoi rodzice? – zapytała
Luna, wskazując na dwójkę ludzi, jakieś dwadzieścia metrów przed sobą. Draco
zamarł. Rzeczywiście to byli oni.
Lucjusz
leżał na plecach, a tuż przy nim siedziała Narcyza, zanosząc się płaczem.
Zrobiło mu się zimno – mógł ich nienawidzić, za to, jaką drogę wybrali, ale
dalej byli jego rodzicami i kochał ich. Nie potrafił minąć ich bez słowa.
- Zaczekam. Idź – popchnęła go łagodnie
w ich stronę. Niepewnie ruszył, oglądając się na Lunę, która posłała mu
spokojny uśmiech. Odetchnął głębiej i przyśpieszył.
- Mamo – odezwał się niepewnie, stając
obok. Narcyza gwałtownie podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Malfoy prawie
cofnął się przerażony – jeszcze nigdy nie widział takiego obłąkania w jej oczach.
Nie poznawał własnej matki.
- Draco… - załkała ponownie. Nie mogąc
patrzeć na jej ból, kucnął obok i przytulił mocno do siebie. Narcyza przywarła
do niego, mocząc łzami szatę syna. Żadne z nich nie zwracało na to najmniejszej
uwagi. – Cieszę się, że zmieniłeś strony. Przykro mi, że teraz dopiero
zwróciłam uwagę na to, że jesteś lepszy od nas. – wyszeptała mu do ucha,
pociągając nosem.
- Nie przepraszaj. Nie miałaś powodów, aby
stanąć po stronie Zakonu – mruknął, odsuwając ją nieco od siebie, aby móc
swobodnie spojrzeć jej w oczy. – Gdyby nie Hermiona, prawdopodobnie wybrałbym
tak samo jak wy. To ona otworzyła mi oczy.
- Chyba źle ją oceniłam. Wychodzi na to,
że poznała cię lepiej, niż ja. Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy.
Draco
uśmiechnął się lekko. Nie zamierzał uświadamiać matki, że nie jest z Hermioną.
To nie miało większego znaczenia – ważne było to, że to dzięki niej, stał się
sobą.
Przeniósł
spojrzenie na ciało ojca, leżące tuż obok nich. Przez chwilę patrzył na niego
beznamiętnie, po czym westchnął.
- Kto?
- Szalonooki – wyszeptała i znowu
zaniosła się płaczem. – Ochronił mnie przed śmiertelnym zaklęciem.
Malfoy
spojrzał zdziwiony na matkę. Nie spodziewał się takiego rycerskiego zachowania
po ojcu. Wydawało mu się, że już dawno przestał ją kochać. Jak widać wojna
wyzwala różne zachowania, nie tylko te najgorsze. Choć raz w życiu, był dumny z
Lucjusza.
- Dołącz do Zakonu Feniksa. Dumbledore
cię przyjmie – Narcyza pokręciła głową, więc po chwili milczenia, dodał – Mamo,
proszę.
- Nie, nie mogę. – chudą ręką otarła łzy
z policzka – Teraz, gdy twój ojciec nie żyje… nie dam rady bez niego…
- Pomogę ci! Chodź ze mną! – zawołał,
wstając. Pociągnął ją za rękę, usiłując pomóc podnieść się jej z ziemi. Na
próżno.
- Przestań, Draco. Moje życie się już
skończyło. Pozwól mi na to – ponownie zobaczył obłąkanie w jej jasnych oczach.
Zawahał się. Nie mógł pozwolić jej się zabić. Nie potrafił tego zrobić, pomimo
tego wszystkiego, za bardzo ją kochał. Z drugiej strony, rozumiał co czuje. Mąż
nie żyje, syn jest po drugiej stronie, bezpieczny. Może spokojnie zrobić to, co
planowała już od dawna. Zdziwił się, ale po chwili zrozumiał. Od dawna
przeczuwał jej samobójcze zapędy, jednak udawał, że nie widzi. Teraz nie mógł
postąpić tak samolubnie.
- Na pewno? – zapytał cicho, ponownie
kucając przed nią. Skinęła ledwie zauważalnie głową. Była blada, ale pewna
swojej decyzji. Draco skrzywił się i przytulił ją ponownie do siebie, ostatni
raz. Potem wstał i ruszył do Luny, która siedziała na kamieniu, czekając. Dziwne…
byli w samym środku wojny, ale tutaj było spokojnie. Znajdowali się w
przejściu, pomiędzy błoniami, a szkołą.
Nie odwrócił się, więc
nie widział, jak zapłakana Narcyza Malfoy ostatni raz całuje martwego męża.
Drżącą dłonią wykierowała w siebie różdżkę i cicho wypowiedziała dobrze znaną
formułkę zaklęcia. Moment później rozbłysło zielone światło, a potem upadła
martwa na ziemię.
Ron Weasley biegł ile
sił w nogach. Nie przejmował się tym, że powietrze, które wdychał, prawie
raniło mu płuca. Nie zwracał uwagi na to, że nie miał pojęcia, dokąd biegnie.
Musiał go po prostu znaleźć i zabić. Dwie proste czynności, które odbijały się
echem w jego głowie: znaleźć, zabić. Nie dopuszczał do siebie innych
myśli i uczuć. Nie mógł teraz roztrząsać jej śmierci. Nie był na to gotowy.
- Protego!
– ryknął, osłaniając się w ostatnim momencie przed lecącą w jego kierunku
klątwą. Nie zatrzymał się, aby zobaczyć kto ją rzucił. Nie interesowało go to.
Właściwie to nic go nie interesowało, poza znalezieniem
i zabiciem Snape’a.
W
końcu go zobaczył. Walczył z jakimś zamaskowanym Śmierciożercą, ale powalił go
stosunkowo szybko. Widział, jak przeciąga się, aby rozluźnić spięte mięśnie i
rozgląda się w poszukiwaniu kolejnej ofiary.
- Snape! – zwrócił na siebie jego uwagę.
Przez moment był świadkiem zmiany uczuć na jego twarzy. Najpierw lekkie
rozgoryczenie, a później irytacja. – Zabiłeś ją!
- Skoro była na tyle głupia, aby
wchodzić mi pod różdżkę, to dobrze, że nie żyje – warknął i jednym ruchem ręki,
spowodował, że Ron wpadł na niewidzialną ścianę. Odbił się od niej i upadł na
ziemię.
- To twoja wina! – krzyknął ponownie,
wstając. Próbował zrobić krok do przodu, ale znowu natrafił na barierę. Zaczął
wykrzykiwać przekleństwa i groźby, ale to nic nie dało. Nie mógł przejść.
- Na wojnie dzieją się takie rzeczy,
Weasley. Przykro mi, że zauważyłeś to dopiero teraz. – Snape uśmiechnął się
okrutnie i podszedł bliżej Rona. Spojrzał mu w oczy i pokręcił głową, gdy ten
zawył wściekle, żądając przejścia.
- Musisz za to odpowiedzieć! Zrobię
wszystko…
- Jeżeli przeżyjesz, Weasley. Na wojnie
się umiera – przerwał mu i skierował się w stronę walczących ludzi. Nagle
ściana puściła i Ron mógł przejść. Podbiegł za nim kawałek, jednak nigdzie go
nie zobaczył. Znowu został sam.
Harry
Potter zarzucił na siebie pelerynę – niewidkę. Nie miał już sił walczyć, musiał
wymyśleć jakiś plan. Zakon nie wytrzyma długo, jeżeli w najbliższym czasie nie
zabije Voldemorta. Przełknął ciężko ślinę. Od myślenia była Hermiona. Bez niej
nie potrafił się skupić i w głowie dudniły my tylko trzy słowa „ona nie żyje”.
Rozejrzał
się. Praktycznie tuż obok, zobaczył profesor McGonagall. Była cała i zdrowa,
oprócz zadrapania na policzku. Krwawiło, ale zdecydowanie nie było
niebezpieczne. Rzucała jakieś zaklęcia na Hogwart – pewnie obronne. Dziwne,
myślał, że szkoła już upadła.
-
Pani profesor! – zawołał i szybko zdjął z siebie pelerynę. Nauczycielka
podskoczyła i zacisnęła usta w wąską szparkę.
- Potter. Cieszę się, że jeszcze żyjesz
– przyznała i wróciła do mruczenia inkantacji.
- Gdzie jest Dumbledore i Voldemort?
- Wydaje mi się, że walcząc, skierowali
się w stronę jeziora.
- Dziękuję! – uśmiechnął się słabo.
- Uważaj na siebie, Potter – posłała mu
cieplejsze spojrzenie, po czym ruszyła w stronę szkoły. Harry jeszcze przez
moment stał w miejscu. Zaczynało powoli świtać. Niebo robiło się różowawe, ale
pomimo tego, Zakazany Las, przy którym się znajdował, wyglądał upiornie.
- Rusz się… - mruknął do siebie i gdy
wziął parę głębszych oddechów, pobiegł nad jezioro.
To
co zobaczył, spowodowało, że zatrzymał się ponownie. Wszyscy – dobrzy i źli –
stali w ogromnym kole i patrzyli na Dumbledore’a i Voldemorta, walczących w
środku. Zaklęcia, które rzucali, nawet z takiej odległości, w jakiej znajdował
się Harry, były niezwykłe. O większości nigdy wcześniej nie słyszał. Niewiele
było takich, o których kiedyś czytał - zapewne dzięki Hermionie…
- Nie myśl teraz o niej – nakazał sobie
w myślach i zmusił nogi do działania. Nie zdziwił się specjalnie, gdy ludzie
schodzili mu z drogi. Co poniektórzy z Zakonu klepali go po plecach, Neville
życzył nawet powodzenia. Nie odwzajemnił żadnego uśmiechu, po prostu szedł, powłócząc
nogami. Nie daleko zobaczył przepychającego się Rona z Ginny. Obydwoje wyglądali
strasznie – ubrudzeni krwią i upiornie bladzi. Odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć
na ich przerażone twarze.
Jak
na złość, po drugiej stronie zbiorowiska, zobaczył Snape’a z Marcelem. Nie miał
pojęcia, dlaczego się przyjaźnią. Facet wydawał się być w porządku, pomijając
oczywiście fakt, że był księdzem i egzaminował ich na Owutemach. Właśnie,
Owutemy… kiedy to było?
- Powodzenia, Potter – usłyszał spokojny
głos, który znał, ale zdecydowanie nie poznawał. Nie było w nim zwykłego
szyderstwa. Spojrzał w bok i zobaczył Malfoy’a, trzymającego Lunę za rękę.
Wyglądał na przybitego, ale chyba również nic mu nie było. Nie wiedzieć czemu,
może ze względu na Hermionę, a może po prostu uwierzył, że zmienił strony, ale
ucieszył się, że żyje. Prawdopodobnie jeszcze nie wie, co takiego zrobił Snape…
- W samą porę – dotarł do środka koła.
Zobaczył Dumbledore’a, całkowicie wyczerpanego z przypaloną brodą i Voldemorta,
zwracającego się do swoich Śmierciożerców. – Harry Potter wreszcie zaszczycił
nas swoją obecnością!
Rozległ
się zwykły, służalczy śmiech. Był zimny i pozbawiony wesołości. Przyprawiał o
ciarki na plecach.
- Dobrze dzisiaj walczyłeś, Harry
Potterze – zawołał ponownie Voldemort, uciszając tym samym tłum – jednak nie
uchroni cię to przed śmiercią!
- Być może… – wzruszył ramionami i
przeniósł spojrzenie na Dumbledore’a. Oddychał głęboko, a na twarzy perlił mu
się pot, jednak w oczach dalej świeciły wesołe ogniki. Podniosło go to trochę
na duchu, bo dodał – …ale ty zginiesz pierwszy! Expelliarmus!
Voldemort
oczywiście uchylił się przed zaklęciem, jednak rozpoczęło to walkę.
Śmierciożercy, którzy nie dostali poleceń od swojego pana, nie wiedzieli co
mają robić. Pomóc, czy spokojnie się przyglądać? Dotychczas Czarny Pan sam
chciał wykończyć Pottera, ale czy nadal tak jest? W końcu większość z nich
zdecydowała się na ponowną walkę z Zakonem Feniksa. Na powrót rozpoczęły się
pojedynki i latające zaklęcia.
Harry
walczył ramię w ramię z Dumbledorem. Dziwnie się czuł, bo zawsze starszy
czarodziej go bronił, nie pozwalając się wtrącić – choćby w piątej klasie, w Departamencie
Tajemnic. Teraz jednak było inaczej. Był wdzięczny dyrektorowi, że nie zostawił
go samego. Nie dałby rady jednocześnie odparowywać zaklęcia i je rzucać.
Dlatego podzielili się - Dumbledore atakował, ale Harry się bronił, czekając na
odpowiedni moment. Voldemort w końcu popełni jakiś błąd. Miał tylko nadzieję,
że nadejdzie to przed tym, jak straci wszystkie siły. Nie mógł go zabić, ledwie
trzymając się na nogach.
- Teraz, Harry! – krzyknął Dumbledore.
Nagle
wszystko ucichło. Nie słyszał toczących się tuż obok walk. Widział tylko stojącego
naprzeciwko Voldemorta. Wyostrzył się na tyle, że widział załamania czarnej
szaty, którą miał na sobie. Nadszedł wreszcie moment, aby go zabić. Tylko jak?
Patrzył
gorączkowo na ruchy przeciwnika. Musiał zobaczyć to, co zobaczył dyrektor.
Jakąś prawidłowość, dzięki której wreszcie go pokona. Zmarszczył czoło i
odskoczył na bok, wiedząc, że nie zdąży odparować zaklęcia. Upadł na prawe
kolano i wreszcie do niego dotarło. Voldemort się nie bronił. Rzucał klątwy na
tyle szybko, że one same w sobie były tarczą ochronną. A gdyby tak, udało mu
się w trafić pomiędzy jednym zaklęciem a drugim? Zadanie było trudne i wymagało
ogromnej celności, jednak było do zrobienia!
Harry
odparowywał zaklęcia, czekając na odpowiedni moment. Uśmiechnął się szeroko,
mając nadzieję, że uda mu się zmylić przeciwnika. I udało. Voldemort zwolnił
atak na ułamek sekundy, nie wiedząc, dlaczego on się uśmiecha. W tym samym
momencie Harry zamiast dalej utrzymywać tarczę, ryknął na całe gardło.
- AVADA
KEDAVRA! – nie miał pewności, czy to
zadziała. Nie potrafił rzucać niewybaczalnych. Udowodnił to, próbując
torturować Bellatriks w Ministerstwie Magii. Jednak teraz nic nie wskazywało na
to, aby znowu się nie udało. Z różdżki Harry’ego trysnął zielony płomień
śmierci, który ugodził Voldemorta prosto w pierś. Potok klątw rzucanych przed
Czarnego Pana ustał, a on sam upadł na ziemię. Różdżka wypadła mu z ręki,
tocząc się po trawie. Udało się! Udało
się! Lord Voldemort wreszcie został pokonany!
Harry,
niedowierzając własnemu szczęściu, upadł wyczerpany na kolana. Nie przejmował
się tym, że jedno prawdopodobnie wcześniej sobie stłukł. Pani Pomfrey z
pewnością później się nim zajmie. Teraz liczyło się tylko to, że wygrali! Nic
poza tym.
- Harry, wiedziałem, że ci się uda –
Dumbledore położył mu dłoń na ramieniu i uśmiechnął się szeroko. Wyglądał o
całe dwadzieścia lat młodziej – jakby upragniona śmierć wroga, przywróciła mu zabrane
na walce lata.
- Stary! To było bezbłędne! – Ron rzucił
się na niego i przygwoździł do ziemi. Obaj wybuchli śmiechem w tym samym
momencie.
- Panie Weasley, proszę go tylko nie
udusić – zachichotał dyrektor i ruszył w stronę biegnącej do nich pielęgniarki.
Biały fartuch miała ubrudzony krwią, ale chyba nic jej nie dolegało.
- Harry! – zawołała Ginny i uklękła na
ziemi, tuż obok nich. Ron taktownie odsunął się od przyjaciela, aby zrobić im
miejsce. – Tak się bałam – wyznała, szlochając. Sama nie wiedziała, czy to ze
szczęścia, czy też rozpaczy. Chyba jedno i drugie.
- Wiem, ale już po wszystkim –
uśmiechnął się do niej czule i nie przejmując się gapiami, pocałował ją. Na
moment przestała płakać, bo jej uwaga, została zaprzątnięta czymś innym, o
wiele przyjemniejszym, niż łzy. Przyłożyła dłoń do policzka Harry’ego i cicho
westchnęła, gdy chłopak odsunął się.
- No, panie Potter. Chciałabym pana
obejrzeć, zanim… - pani Pomfrey chrząknęła znacząco. Obydwoje zarumienili się
lekko, ale Ginny nie puściła jego ręki. Nie zamierzała go już nigdy zostawiać,
nawet na moment. Chciała być z nim już zawsze.
W tym samym czasie, Śmierciożercy, którzy
zorientowali się, że ich pan poległ, zaczęli się masowo aportować. Było to do
przewidzenia, ale i do nieuniknięcia. Mogli teoretycznie znowu nałożyć na
Hogwart i błonia zaklęcie antyaportacji, ale to groziło uwięzieniem nie tylko
tych złych, ale i dobrych, gdyby coś poszło nie tak. A przecież Aurorzy też
muszą mieć coś do roboty, więc mogą się zająć wyłapywaniem byłych zwolenników
Voldemorta. Teraz jednak nikogo to specjalnie nie obchodziło. Wszyscy byli
zajęci świętowaniem zwycięstwa.
Parę godzin później, Harry, Ron i
Ginny stawili się w gabinecie dyrektora. Pomimo tego, że cała trójka marzyła
tylko o tym, aby pójść spać, nie marudzili. Była jeszcze jedna, bardzo istotna
sprawa do rozwiązania. Mianowicie: Snape.
- Dziękuję za przybycie – odezwał się w
końcu Dumbledore, patrząc po twarzach wszystkich obecnych. W gabinecie, oprócz
nich, był jeszcze Snape, Marcel i profesor McGonagall. - Harry, mógłbyś
opowiedzieć, jak to tego doszło? – spytał łagodnie dyrektor, patrząc na niego z
nad okularów – połówek.
- Ja… - wyjąkał i podrapał się po karku.
Nie był pewien czy da radę. Jej śmierć nadal go przytłaczała, w końcu minęło
zaledwie kilka godzin.
- Panie profesorze… może ja to zrobię? –
Ginny rzuciła krótkie spojrzenie na Snape’a, który siedział na krześle pod
oknem i wyglądał jakby myślami był daleko stąd. Odetchnęła głębiej i zaczęła
opowiadać – Już na początku się rozdzieliliśmy. Ja byłam z Harrym, a Ron i
Hermiona osobno. Ktoś niefortunnie zawalił korytarz… - westchnęła i
kontynuowała streszczenie wydarzeń, wypranym ze wszystkich emocji głosem. – Po
jakimś czasie pojawił się Ron, jednak Hermiony dalej nigdzie nie było.
Wyszliśmy na błonia i po drodze natknęliśmy się na ciała… Remusa i Tonks… - urwała
i pociągnęła nosem. Dumbledore pokiwał smutno głową i wyczarował białą
chusteczkę, którą jej podał.
- Kontynuuj – przypomniał łagodnie,
kręcąc młynka palcami. W pokoju panowała idealna cisza, zakłócona jedynie
świszczącym oddechem Ginny.
- Taak… zobaczyłam ją dopiero na
błoniach, a właściwie to Ron był pierwszy. Oczywiście ruszyliśmy w jej stronę,
ale była za daleko, aby nas usłyszeć i nie mogliśmy nic zrobić! Właśnie wygrała
pojedynek z Bellatriks Lestrange, była w euforii. Zobaczyła profesora Snape’a,
ale niestety nie dostrzegła już Rudolfusa, który był za nią. Profesor chciał go wyeliminować, ale ona w
tym samym momencie zrobiła krok do przodu i… oberwała… - Ginny sapnęła głośno i
nie potrafiła nic więcej z siebie wydusić. Harry objął ją ramieniem i lekkim ruchem
ręki uspokajał. W końcu zaczęła cicho szlochać.
- No tak… - mruknął pod nosem
Dumbledore, wstając z miejsca. Podszedł do Snape’a i przeczesał palcami swoją
długą, białą brodę, trochę przypaloną przez pojedynek z Voldemortem. –
Severusie, możesz potwierdzić, że śmierć… panny Granger, to przypadek? –
dyrektor spojrzał na niego badawczo.
- Przecież to oczywiste, że chciał to
zrobić! – zawołał Ron. Patrzył z wyraźną wściekłością na swojego byłego profesora.
- Severusie? – ponaglił go Dumbledore,
nie zwracając uwagi na okrzyk Rona.
Snape
uniósł głowę, niezrażony wybuchem Weasley’a. Miał obojętny wyraz twarzy, jakby
w ogóle nie obchodziło go to, co się stało. Jakby to nie przez niego zginęła
Hermiona. Jakby wcale na wpół nie osierocił własnego syna.
- Sama mi wlazła pod różdżkę. Za głupotę
trzeba płacić.
Słysząc
te słowa, Ron z dzikim okrzykiem, zerwał się z fotela, na którym siedział i
rzucił się z pięściami na Mistrza Eliksirów. Zamachnął się i mocno uderzył go w
twarz.
- RONALD! – wrzasnęła Ginny, jednak
profesor McGonagall ją ubiegła. Jednym machnięciem różdżki odrzuciła go na
drugi koniec gabinetu.
- Jak możesz go bronić, po tym
wszystkim? – zapytał, patrząc na siostrę z wyraźną konsternacją na twarzy.
- To był… wypadek – wyszeptała i opadła
z powrotem na krzesło.
Harry nie wiedział jak
się zachować. Z jednej strony cieszył się, że Snape oberwał. Był na niego
równie wściekły co Ron, jednak z drugiej strony, wiedział, że Ginny ma rację i
to był zwykły wypadek. Na wojnie dzieją się takie rzeczy. Tylko czemu akurat
musiało trafić na Hermionę? Na jego najlepszą przyjaciółkę?
Severus
potarł czerwony od uderzenia policzek i przewrócił oczami. Weasley był taki
przewidywalny i nic nie rozumiał. Wstał i spojrzał z niechęcią na Marcela,
który nie wiadomo skąd znalazł się przy jego boku.
- Nie potrzebuję niańki – warknął.
- Wiem – przytaknął, po czym zwrócił się
ironicznie do Dumbledore’a – Oczyszczony ze wszelkich zarzutów?
- Tak – odparł, po dłuższej chwili
milczenia. Obaj skinęli głowami i ruszyli w stronę wyjścia – Ale chciałbym
jeszcze z tobą porozmawiać.
- Nie jesteś już moim panem. Wreszcie
mogę podejmować własne decyzje – odwrócił się i uśmiechnął się najbardziej
złośliwie, jak tylko potrafił. – Żegnam.
-
Możesz ją zobaczyć, ale... nie sądzę, aby to był dobry pomysł – zaczęła
łagodnie McGonagall, patrząc na Dracona. Stał przed wejściem do Skrzydła
Szpitalnego – Nie wolałbyś zapamiętać ją żywą? Jako roześmianą, wiecznie z
książką pod pachą, Hermionę?
- Podjąłem już decyzję – powiedział stanowczo.
Minerwa westchnęła, ale przepuściła go w drzwiach.
Draco
wszedł do środka i rozejrzał się. Na paru łóżkach, przykryte białymi prześcieradłami,
leżały ciała osób, które poległy w bitwie. Skrzydło Szpitalne zamieniło się w
kostnice, a chorzy zostali przeniesieni do Wielkiej Sali. Tam było więcej
miejsca, którego tutaj wyraźnie brakowało. Malfoy zdusił w sobie odruch
wymiotny i ruszył dalej. W końcu ją zobaczył. Leżała na łóżku i wyglądała,
jakby spała.
- Hermiono – wyszeptał i podszedł
bliżej. Oddech miał urywany i świszczący z emocji, ale zdawał się tego nie
zauważać. Widział tylko ją – leżącą na plecach, tuż przy oknie. Wyglądała, aby
zaraz miała otworzyć oczy i uśmiechnąć się na jego widok. Wszystkie rany miała
zaleczone przez panią Pomfery, jednak ubrania zostały te same. Brudne od kurzu
i upadków. Materiał na kolanach był lekko zielony, od częstych uników. Włosy
nadal miała zebrane w luźny warkocz, który prawie całkowicie się rozwalił.
Wyglądała jak ona, jednak jej nie poznawał.
- Nie możesz mnie zostawić… nie dam rady
bez ciebie – wyjąkał, ledwie słyszalnym głosem. Usiadł na skraju łóżka i złapał
ją za rękę. Miał wielką ochotę potrząsnąć nią, aby wreszcie się obudziła.
Dlaczego
musiało dość do tego, akurat teraz? Mieli dwumiesięcznego syna, który potrzebował
matki. Przecież on nie będzie potrafił się nim dostatecznie dobrze zająć. Poza
tym, jak on ma dalej żyć bez niej? Od roku z kawałkiem, była dla niego
najważniejsza!
Draco
ukrył twarz w dłoniach. Nie mógł się rozpłakać. Był na to za twardy. Malfoy’owie
nie płaczą z byle jakiego powodu… ale przecież jej śmierć, nie była nie istotna!
Wywróciła całe jego życie do góry nogami.
- Nie mogę… - wydukał, przeczesując
włosy palcami. – Dlaczego musiałaś się wtedy ruszyć?
Całą
sprawę utrudniał fakt, że zginęła z ręki jego ojca chrzestnego, który uważał,
że należało jej się. Cholera, może to nie była jej najrozsądniejsza decyzja,
ale mógłby chociaż przeprosić!
- Niech cię szlag, Snape! – krzyknął i
gwałtownie wstał z łóżka, które cicho jęknęło w proteście. Nie zwrócił na to
najmniejszej uwagi.
- To był wypadek – usłyszał miękki głos,
za swoimi plecami. Odwrócił się szybko i zobaczył Ginny, wchodzącą do Skrzydła
Szpitalnego. Miała spuchniętą od płaczu twarz i martwe spojrzenie. Nie tylko on
stracił Hermionę.
- Wiem – powiedział zawstydzony swoim
wybuchem – ale, to nie znaczy, że musi mi się to podobać.
- Fakt. Nie musi – zgodziła się i
stanęła po drugiej stronie łóżka. Zastanawiał się po co przyszła. Przecież
widziała już jej ciało, pożegnała się jeszcze na polu bitwy.
- Muszę już iść – odezwał się w końcu.
Podszedł jeszcze bliżej i delikatnie pogładził policzek Hermiony. Był lodowaty.
– Zawsze będę cię kochać – wyszeptał i pocałował ją lekko w czoło. Wiedział, że
jeżeli zostanie tam choćby minutę dłużej, rozpłacze się w obecności Weasley, a
to było o wiele bardziej upokarzające, niż płacz w samotności. Odwrócił się na
pięcie i wyszedł szybkim krokiem ze szpitala.
Severus
Snape aportował się przed dom Andromedy Tonks. Nigdy wcześniej tu nie był, ale
Marcel powiedział, że to jej adres. Wolał nawet nie wiedzieć, skąd on go ma.
Poprawił szatę, która po wylądowaniu, źle się na nim ułożyła. Zresztą, kogo to
interesowało? Otworzył furtkę i wszedł do ogrodu. Większość roślin, które
dostrzegł, była mugolska, ale były i magiczne, o różnym zastosowaniu. No tak –
Andromeda kiedyś nazywała się Black.
Podszedł
do drzwi i bez ociągania zapukał. Nie miał czasu, musiał załatwić jeszcze parę
rzeczy. Przez dobre trzy minuty stał i czekał, aż w końcu usłyszał kroki i
moment później zobaczył mężczyznę, mniej więcej w jego wieku.
- Kim pan jest? – zapytał, marszcząc
czoło. Snape przewrócił oczami na tak jawną ignorancję. W tym samym momencie,
usłyszeli płacz dziecka.
- Czarodziejska niańka do osieroconych
dzieci, do usług – rzucił z sarkazmem i wszedł bez zaproszenia do domu.
Mężczyzna zastąpił mu drogę.
- Proszę natychmiast wyjść!
- Co tu się dzieje? – do przedpokoju
weszła Andromeda. Severus skrzywił się na sam jej widok. Była uderzająco
podobna do Bellatriks, z tym, że miała trochę delikatniejsze rysy. Ale i tak
była idealnie piękna. – Ah, Snape… przepuść go Tedd.
Severus
rzucił mu spojrzenie w stylu „a nie mówiłem” i ruszył za kobietą, którą kiedyś
znał. W szkole nie byli przyjaciółmi, ale od czasu do czasu mogli porozmawiać.
Nie przeszkadzało jej to, że dobrze się uczył.
- Gdzie jest Aleksander?
Dromeda
uniosła brwi, ale bez słowa wskazała na łóżeczko w rogu pokoju. Snape podszedł
bliżej i zajrzał do środka. Ledwie zauważalnie, wypuścił powietrze. Był cały i
zdrowy.
- Zabieram go – oświadczył, przenosząc
ponownie wzrok na kobietę, która kucała na dywanie, tuż obok bawiącego się
chłopca, prawdopodobnie syna Lupina.
- Dlaczego akurat ty? Jest chyba wiele…
odpowiedniejszych do tego osób, nie sądzisz?
- Uwierz, że jestem najbardziej
odpowiedni – uśmiechnął się ironicznie. – Oddam go twojemu siostrzeńcowi, bez
obaw.
- Jesteś ojcem chrzestnym Dracona,
prawda?
- Tak – zgodził się ostrożnie.
- I podobno zabiłeś matkę jego syna?
- Zgadza się. Jeszcze jakieś inteligentne
pytania?
Andromeda
zamiast odpowiedzi, uśmiechnęła się w taki sposób, że pewnie większość
mężczyzn, zaczynała się ślinić. On jednak nie był nią zainteresowany – kochał
Hermionę. Wzniósł oczy ku niebu i w duchu zaczął błagać o cierpliwość. Potem
nachylił się do łóżeczka i wyjął z niego śpiącego Aleksandra. Otulił go
kocykiem i wyprostował się.
- Skoro wszystko ustaliliśmy, mam
nadzieję, że się więcej nie spotkamy – powiedział dość szorstko. Kobieta przytaknęła. Ruszył do wyjścia, jednak po drodze zatrzymał się jeszcze i odwrócił
– Moje kondolencje. Straciłaś na tej wojnie obie siostry, córkę i zięcia.
Przykro mi, Tonks.
Kobieta
zacisnęła usta w wąską linię i odchrząknęła. W tym samym momencie, w drzwiach,
pojawił się Tedd i wzrokiem ogarnął sytuację. Podszedł do żony i przytulił ją
lekko.
- Dziękuję, Severusie i również mi
przykro. Z powodu Hermiony.
- Nie wiem o czym mówisz. Sama weszła
pod…
- Oczywiście. Idź już – ponagliła go.
Snape wzruszył ramionami, ale od razu przypomniał sobie, że trzyma na rękach
Aleksa. Upewnił się ostatni raz, że chłopiec dalej śpi i wyszedł z domu, aby
aportować się do Hogwartu.
Severus
stanął przed pokojem Dracona. Dostał go od Dumbledore’a, w ramach rekompensaty.
Nie mógł wrócić do domu, bo wszyscy Śmierciożercy mieli do niego ogólny dostęp.
Teraz, gdy wyszło na jaw, że zmienił strony, był w niebezpieczeństwie. Autorzy
dopiero jutro rzucą specjalne zaklęcia, które uniemożliwią im wejście do
środka.
Spojrzał
na Aleksandra i uśmiechnął się lekko. Nie miał pojęcia, jak się pożegnać, nigdy
nie był w tym dobry. Prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy syna, a jednak nie
potrafił nic zrobić, oprócz wpatrywania się w jego malutką twarzyczkę.
- Nie ważne kim się staniesz w
przyszłości – zaczął ochryple, pochylając się nad nim – zawsze będę cię kochał,
chociaż pewnie nigdy się o tym nie dowiesz. A jeżeli jednak, jakimś cudem,
poznasz prawdę, zapewne znienawidzisz nas, za zatajenie jej przed tobą. Mimo
wszystko, tak jest dla ciebie lepiej.
Potem
od razu kopnął nogą w drzwi. Nie chciał dodać nic więcej, chciał zniknąć. Na
zawsze.
- Severusie? – drzwi się uchyliły i
zobaczył zmęczoną twarz chrześniaka. Wyglądał jak półtora nieszczęścia.
- Cześć, Draco. Mogę wejść? – zapytał,
wiedząc, że może być niemile widzianym gościem. Dał mu możliwość wyboru.
- Ja… - zawahał się, mierzwiąc ręką
włosy. – No dobra – dopiero teraz
zobaczył, co trzyma na rękach – To Aleks?
- Odebrałem go za ciebie. On potrzebuje
ojca, wiesz o tym – mruknął cicho Snape i wszedł za nim do pokoju. Wyczarował
małe łóżeczko i położył go w nim. Potem zwrócił się bezpośrednio do Malfoy’a. –
Przepraszam. Nie chciałem tego zrobić. To był wypadek, zwykły niefortunny wypadek.
- Wiem…
- Nie przerywaj mi – warknął i odetchnął
głębiej, zbierając myśli – W ciągu roku… wiele razy utrudniałem ci życie. Szczególnie
na początku. Twój związek z Hermioną, nie miał racji bytu, ale nie powinienem
się wtrącać w twoje życie. Udowodniłeś, że jesteś jej godzien, wstępując do
Zakonu, a potem walcząc po naszej stronie. Nie wyparłeś się syna, chociaż miałeś
taką możliwość. Jesteś dobrym człowiekiem, Draco. Jestem z ciebie dumny.
Malfoy
przez chwilę patrzył na niego bez słowa, po czym przytulił go. W jego ramionach,
znowu poczuł się jak chłopiec, który trafił do Slytherinu i przyszedł poradzić
się ojca chrzestnego w sprawach szkolnych.
- To brzmiało trochę jak pożegnanie –
powiedział cicho, puszczając go.
- Bo nim było. Odchodzę, Draco.
- Co? Nie możesz! – zaprotestował,
unosząc głowę.
- Sam jesteś w niebezpieczeństwie, bo
pod koniec wojny, zmieniłeś strony. Mnie chcą zrobić coś o wiele gorszego, niż
tobie. Walnie przyczyniłem się do śmierci Czarnego Pana. Każdy Śmierciożerca na
wolności, zrobi wszystko, aby mnie dopaść. Muszę zniknąć.
Przez
chwilę stali w milczeniu, aż w końcu Malfoy skinął głową. Rozumiał, ale nie
chciał uwierzyć. Kolejna, ważna osoba w jego życiu, odchodziła. Jak miał dalej
żyć, ze świadomością, że został sam?
- Nie zostawią cię. Weasley’owie i
Potter już traktują cię jak rodzinę. Poza tym, Ginewra jest matką chrzestną
Aleksandra. Jest w równym stopniu odpowiedzialna za niego, co ty. Dasz radę –
Severus poklepał chłopaka po plecach i skierował się w stronę wyjścia.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
- Wątpię – przyznał, uśmiechając się po
swojemu.
- Mogę chociaż do ciebie napisać?
- To nie jest najlepszy pomysł. Poza
tym, żadna sowa mnie nie znajdzie. Trzymaj się, Draco – Otworzył drzwi i już
był jedną nogą na korytarzu, gdy usłyszał to po co przyszedł.
- Wybaczam ci, Severusie. Wszystko.
Snape
uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z pokoju. Nie odwracając się, zatrzasnął
drzwi. Wreszcie był wolny. Nic już go tu nie trzymało, mógł w spokoju odejść na
zawsze.Z takim entuzjastycznym podejściem do życia, skierował się w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Aut:
Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałam wspomnieć o niczym ważnym!
Dobranoc! ^^
No nieee!!! :(
OdpowiedzUsuńA miałam tak ogromną nadzieję, że nie uśmiercisz Hermiony...
Zrobisz COŚ, żeby Hermiona żyła, prawda? Czuje to.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny i bardzo smutny. Nienawidzę wojny. Czekam z utęsknieniem na epilog.
Chce Ci również podziękować za to że stworzyłaś tak wspaniałą historie.
Nir.
OdpowiedzUsuńNie.
Nie.
Nie.
Nie.
To nie może być koniec.
To nie może sie tak skończyć.
Rozdział super.
Weny.
Pozdrawiam,Lili.
Hermiona na pewno żyje. To tylko część planu który wymyśliła z Severusem, aby oboje przeżyli. W Rozdziale 36 Severus rozmawiał z Dumbledorem, o tym że Czarny Pan nie ufa już Mistrzowi Eliksirów . Snape dostał za zadanie uśmiercić kogoś podczas bitwy "Granger. Będe musiał zabić Granger".
OdpowiedzUsuńOd tego czasu wraz z Hermioną tworzył plan, którego głównym elementem był Wywar Żywej Śmierci( Patrz rozdział 48 "Wywar Żywej Śmieci- zawołała.(...) cieszę się że w końcu się go nauczyłaś, bo z tego co wiem omawia się go w szóstej klasie Granger(...) Oh przestań nie o to chodzi(...) Chodzi mi o plan, który ma uratować nam życie gdy będzie za późno"
W dniu bitwy Hermiona miała ten wywar w kieszeni szaty. Plan miał uratować Severusa przed gniewem Czarnego Pana gdyby Harry nie pokonał Voldemorta. "Widziała, jak Snape podnosi różdżke, aby zapewne zabić Śmierciożercę biegnącego w jej stronę [strone Hermiony] Ona [Hermiona] w tymczasie WYCIĄGNEŁA COŚ Z SZATY I PODNIOSŁA DO UST. ""
I następnie niby przypadkiem wpadła w promień zaklęcia oszałamiającego wysłanego przez Severusa.
Ogólnie twoja historia jest świetna. Bardzo mi smutno że dobiega końca.
Mam nadzieję że stworzysz nową historię o tak samo ekscytującej treści..
Pozdrawiam Mo :DD
Zgadzam się z Tobą. Też zauważyłam większość z tego, co napisałeś/aś. W dodatku Snape jest wyjątkowo spokojny, jak na stratę ukochanej.
UsuńSmutno mi z powodu Remusa i Tonks :(
Illuzjonistka.
http://this-life-is-not-for-me.blogspot.com/
Myślę tak samo jak przedmowczynie. Mam nadzieję, że się nie mylimy :)
UsuńPozdrawiam Nininka
ale kurczę czy to nie za wygodne zostawiać dziecko i tak już załamanemu Draconowi? według mnie baaardzo nie w porządku :( szkoda że tak to się kończy :(
OdpowiedzUsuńJak on mógł oddać Aleksandra Draconowi?! Mam nadzieję, że wszyscy poznają prawdę i dowiedzą się, kto jest jego ojcem. Jeśli chodzi o śmierć Hermiony - jestem pewna, że to jakiś chytry plan. Ale jednak kiedy Voldemort już nie żyje, nie powinien przyjmować tego sierpowego Rona. Powinien powiedzieć prawdę. No ale wtedy nie byłoby 'niespodzianki'. Czekam niecierpliwie na epilog! Chociaż z drugiej strony oznacza to ostatnią notkę u ciebie, z czym nie mogę się pogodzić. Twój blog jest jednym z moich ulubionych. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńW związku z Liebster Award kazali mi nominować 11 osób i padło m.in. na Ciebie! (Mój Borze, to brzmi jak jakaś reklama ;-;) Więcej szczegółów u mnie. (Reklama jak nic).
Pozdrawiam.
Witam trafiłam na Twój blog zupełnie przypadkiem jesteś świetna w pisaniu i tego się trzymaj.Nie mogłam się w ogóle oderwać od czytania przez dwa dni mąż siłą zabierał mi komórkę.Mam nadzieje że to nie koniec historii i pojawiają się jeszcze ze 2 rozdziały
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńOjej… Kochana…
Od czego by tu zacząć… No dobrze.
Biedna Narcyza. Żal mi jej, lubiłam tę kobietę, serio.
Draco i Luna? Uwielbiam! <3 Są dużo lepsi od Draco i Ginny, ale u mnie już za późno, by mogłabym coś zmienić xD No i dobrze, że Draco zainteresował się kimś innym niż Hermiona. Bardzo dobrze. Lubie chłopaka, ale Hermiona nie jest dla niego…
Właśnie, Hermiona… Merlinie, czemu ty… Jak… Osobiście lubię nieszczęśliwe zakończenia, ale… co innego, gdy czyta się książkę albo zakończony już fick – wtedy łatwiej jest się z tym pogodzić, a kiedy już od dawna, choć nie od początku, czeka się co dzień na nowy rozdział i nagle okazuje się, że wszystko źle się ułożyło… coś pęka w człowieku.
Ron… Debil. Czy on myśli, że co, że Severus chciał zabić Hermionę? Ale z drugiej strony… Jak Severus może się zachowywać tak spokojnie…? Coś mi tu nie pasuje… hm…
„Potter. Cieszę się, że żyjesz” – taaak, to jest dobre :D
Cytując Irytka: „Udało się, dostali w kość, niech żyje Potter nam! A Voldek gnije w piekle, za którym tęsknił sam!” :3
„Czarodziejska niańka do osieroconych dzieci, do usług” xD
„.. i również mi przykro. Z powodu Hermiony”. Kurczę, czyżby Andromeda miała jakiś dar jasnowidzenia? Hm?
Severus i Draco… Cóż. Ta scena była… dobra. Naprawdę, taka naturalna i… po prostu idealna. Wiesz, co mam na myśli?
I teraz, w tej ostatniej scenie coś mnie oświeciło… Chyba już wiem, jak to się wszystko skończy… Przypomniałam sobie poprzednie kilka rozdziałów, a czytając wypowiedź Severusa do Aleksandra i biorąc jednocześnie pod uwagę jego dziwny spokój ducha po śmierci ukochanej… Nie powiem, że przez myśl mi nie przeszło, że Hermiona może tak naprawdę żyć, bo o tym myślałam, ale z drugiej strony, jak na ciebie takie zwykłe obudzenie się i powiedzenie „Nie umarłam, żyję!” byłoby zbyt… zwykłe. I tak sobie myślę, że może oni… Hm.
No nic. Lecę czytać epilog i zobaczymy, czy moje przypuszczenia okazały się prawdziwe…
always
P.S. Charlie Brown - Coldplay ♥♥♥ Kocham <3